Prawie 50 lat temu na ulicach Łodzi miało miejsce brutalne przestępstwo. Zostało jednak szybko rozpoznane, skatalogowane, a sprawca został ukarany. Ku chwale Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, pozostającej w wiecznej przyjaźni ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich!
21 września 1971 roku. Łódź. Ul. Pabianicka.
Mój dziadek, Roman, skończył pracę i zasiadł za kierownicą swojego Wartburga. Pogłaskał go po kierownicy. Odpalił. Auto było zadbane, zatem silnik uruchomił się od razu. Niejedna pani, wychodząca z biura albo z produkcji, obejrzała się za przystojnym brunetem, w dodatku, zmotoryzowanym. Ale nic z tego! Ten amant był już zajęty, a jego piękność czekała na niego w sklepie, na ul. Zgierskiej.
Auto, jak wiele modnych obecnie SUV, miało dwukolorowe nadwozie: pomidorowo – białe.
Dziadek wyjechał na ulicę, rozpędził swojego Wartburga, a potem prędkość Go energią natchnęła i docisnął pedał gazu.
Nagle za dziadkiem pojawili się czujni milicjanci.
- Bandytyzm drogowy – zagdakali, czując znamiona przestępstwa – Jazda z nadmierną prędkością! Zagrożenie w ruchu drogowym! Czyn rozpoznać, dowód przygotować, obywatela ukarać!
I tak się to skończyło, jak na zdjęciu! Mandacik!