Niestety, nie będzie ani tanio, ani szybko. Czy będzie dobrze? Też ciężko to stwierdzić, bo sprowadzanie auta z USA jest ryzykowne, większość rzeczy robi się zdalnie, przy pomocy pośredników. Chyba, że ktoś ma rodzinę, która może pomóc.
Chevrolet Caprice z 1990 roku, czterodrzwiowy sedan w dobrym stanie, uzbrojony w pięciolitrowy silnik benzynowy. Jakby nie szukał i gdzie by nie szukał, cena wychodzi ok. 6500 USD. Zdarzają się tańsze, kosztujące ok. 2500 – 3000 USD padalce, wymęczone w korporacjach taksówkarskich.
Liczymy!
Za samochód musimy zapłacić 6500 USD, czyli przy dzisiejszym kursie (3.68) – 23920 zł.
Potrzebny jest nam nasz człowiek, który auto obejrzy, sprawdzi jego legalność, weźmie je do warsztatu, aby je sprawdzić pod kątem technicznym, a jeśli będzie dobre, to je kupi i wyśle do Polski. Trzeba mu zapłacić – 1000 USD za usługę (3680 zł) i 250 USD za sprawdzenie auta w warsztacie (920 zł).
Jak wszystko dobrze pójdzie, nasz pośrednik odbierze dokumenty (Title, Bill of Sale) i zamówi wysyłkę auta na lawecie do portu. Koszt – zależny od odległości, ale przyjmijmy 700 dolarów, czyli 2580 złotych. Nic nie dzieje się od razu, to nie piekarnia, na wysyłkę trzeba czekać nawet kilka dni.
Pośrednik musi jeszcze nadać auto w porcie, najczęściej wysyła się je do Niemiec. Pojazd płynie od 14 do 30 dni, w zależności od tego, z którego wybrzeża wystartuje (z wschodniego krócej – informacja dla geografiosceptyków).
Na pomiższym filmie widać, jak podróżują samochody statkiem „ro-ro”.
httpss://www.youtube.com/watch?v=x2kD5cfLpr0
Albo
Wysyłka kosztuje kolejne 700 USD, jeśli pojazd popłynie „rorowcem”, nie mylić z rurkowcem. To specjalny statek do transportu samochodów. Jest tanio, ale niebezpiecznie, bo auto może podróżować na górnym pokładzie, ale jest głupie, zatem widoki nie będą go obchodzić. Może za to dostać korozji od słonej wody. Drożej będzie w zamkniętym kontenerze. Policzmy już to 700 USD, czyli znów 2580 złotych.
To nie wszystko, trzeba też zapłacić ubezpieczenie. Dlaczego? Nikt nie chciałby, aby na przykład w czasie sztormu nasz Caprice wpadł do wody, albo inne auto wjechało mu w zadek, nie wspominając o zatonięciu statku i wyrzuceniu kontenera na brzegu Surinamu albo któregoś z krajów Afryki.
Półtora procent wartości to dobra cena za ubezpieczenie – 360 zł.
Jeszcze nie koniec! Kolejna opłata to koszt wyładunku – 500 USD, czyli 1840 złotych.
Kiedy Caprice szczęśliwie wyląduje w najszczęśliwszym miejscu na Ziemi, czyli w UE i najszczęśliwszej krainie, czyli w Niemczech, nie zostanie przyjęty radośnie, niczym „uchodźca”. Nikt nie da mu zasiłku, darmowego garażu i nie pogłaszcze po karoserii, krzycząc o konieczności dywersyfikacji rynku, zdominowanego przez downsizingowe wynalazki. Wręcz przeciwnie – kraina szczęścia zedrze z nabywcy cały szereg opłat.
Najpierw niemiecki celnik wyliczy sobie wartość celną , na która składa się cena zakupu auta, koszt transportu i ubezpieczenia. Oczywiście, że jak zobaczy, że pojazd jedzie do Polski, doliczy kilka stówek. Na przyszłe reparacje i z wielkiej miłości, jaką obydwa narody obdarzają się od setek lat. W naszym przypadku (bez doliczeń) wartość celna wyniesie 28700.
Cło – 10 procent, czyli 2870 zł.
Akcyza – od aut z silnikami powyżej 2 litrów wynosi 18,6 procenta, zatem dołożą nam 5340 złotych.
Jeszcze VAT.
U naszych sąsiadów jest mniejszy, niż w Polsce – 19 procent. U nas 23, do dziś pamiętamy, jak to Gazeta Wyborcza podniesienie VAT zaliczyła do sukcesów obecnego Króla Europy, złośliwie zwanego lokajem. Czy ktoś jeszcze pamięta, że VAT miał być podniesiony na pewien czas? 🙂
19 procent tak, ale… tu znów niespodzianka. Nie od samej wartości auta, ale od… wartości celnej, powiększonej o akcyzę i cło. Czyli 28700 plus 2870 plus 5340 – to nasza baza.
Mamy 36910, czyli VAT wyniesie 7012 złotych.
Teraz auto trzeba zapakować na lawetę i dowieźć do Polski. Nie na swojej lawecie, bo niemiecka policja skasuje na tyle, że zakup będzie nieopłacalny. Ile biorą firmy za transport lawetą? Średnio 1.50 zł za kilometr. Policzmy 800 kilometrów. 1200 złotych. I Caprice jest już w Polsce.
By Darkdoom at German Wikipedia (Transferred from de.wikipedia to Commons.) [Public domain], via Wikimedia Commons
Chevrolet Caprice jest w Polsce, a przed nami dalsza część zabawy
Caprice musi iść do warsztatu. Po co? Na wymianę płynów, tarcz, oleju w skrzyni i silniku? Jeszcze nie. Na razie trzeba go dostosować do europejskich warunków drogowych.
Trzeba wywalić tylne kierunkowskazy, które migają na czerwono (co za naród!) a u nas na żółto. Trzeba zmienić przednie reflektory, bo u nich świecą na wprost, a u nas krzywo, jakby miały zeza, bo prawy musi doświetlać pobocze, żebyśmy komuś na nogi nie wjechali. To zrozumiałe, bo u nas drogi wąskie, a u nich szerokie. I jeszcze przednie kierunkowskazy, bo u nich, naszych kochanych sojuszników, pełnią rolę zarówno migaczy jak i świateł postojowych, a u nas nie. Z 900 złotych poleci.
Teraz już można do stacji diagnostycznej, na przegląd. 158 złotych, może mniej.
Nie wiemy, czy Caprice przechodził badania emisji spalin w USA i czy są one honorowane w Europie. Jeśli nie, to trzeba będzie zapłacić nawet 2500 Euro za badanie, dlatego optymistycznie zakładamy, że takie badania były.
Po przeglądzie można już rączo popędzić do tłumacza przysięgłego, aby przetłumaczył wszystkie dokumenty. Lżejsi o jakieś 300 zł, ale bogatsi o nowe doświadczenia, pędzimy do wydziału komunikacji z kompletem dokumentów. Tu popatrzą na nas jak na wariata, skasują na 250 zł, wydadzą tablice, tymczasowy dowód rejestracyjny, naklejki, kartę pojazdu i życzą szerokiej drogi.
Teraz można już udać się do apteki, po leki uspokajające (silne!). Będą one niezbędne, bo pozostaje jeszcze jedna ważna rzecz – wykupienie ubezpieczenia OC. Po przeanalizowaniu ofert z jednej z porównywarek wychodzi, że trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 2500 zł.
Podsumujmy, ile będzie kosztowało sprowadzenie Chevroleta Caprice do Polski i dokonanie wszystkich opłat: Wyszło… 53800 zł.
A tu jeszcze trzeba wymienić paski, olej w silniku, olej w skrzyni, filtry, klimatyzacje oczyścić, opony nowe kupić, coś tam niedomaga, coś popukuje, tapicerkę trzeba przeprać, bo papierochami cuchnie, wspomaganie wyje, zawieszenie tłucze, akumulator stary, auto miało być piękne i sprawne jak amerykańska nastolatka, a tu wyszło, że jakieś takie zmaltretowane, jakby samo z USA przyjechało na kołach. Z częściami problem, Pan Józek w warsztacie kazał się wynosić, bo powiedział, że tylko europejskie robi…
To może jednak trzeba było „be piątkę” w hajlajnie wziąć?
Powrót do pierwszej części artykułu
MENU
– > POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ
– > MAGAZYN MOTORYZACYJNY
– > TECHNIKA MOTORYZACYJNA I DIAGNOSTYKA
– > SAMODZIELNE NAPRAWY SAMOCHODÓW– ZAOCZNE TECHNIKUM DRUCIARSTWA SAMOCHODOWEGO
– > ELEKTROMOBILNOŚĆ I SAMOCHODY ELEKTRYCZNE, WADY ELEKTROMOBILNOŚCI
– > DETAILING
– > FELIETONY MOTORYZACYJNE, CIEKAWOSTKI MOTORYZACYJNE, HUMOR MOTORYZACYJNY
– > DOKUMENTY, UBEZPIECZENIA
– > MOTOCYKLE
– > MILITARIA – MOTORYZACJA I WOJSKO
– > MOTORYZACJA I POLITYKA
– > TESTY SAMOCHODÓW
– > AKCESORIA DLA KIEROWCÓW
– > SAMOCHODY ŚWIATA
– > PODRÓŻE i SLOW DRIVING
– > MOTOREWIA NA FACEBOOK
– > MOTOREWIA NA TWITTER
– > POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ